Wczoraj Antoni przyniósł kolejny plakat z zaspisanym
szkolnym menu. Tym razem nie na 8 tygodni jak zazwyczaj ale aż na 12, do końca
letnich wakacji. Przyklejam je do lodówkowych drzwi by widzieć i wiedzieć co je
w szkole a tym samym dobrze skomponować podwieczorek i kolację, oraz menu
week-endowe by nie było powtórek a panowała różnorodność.
Antek bardzo lubi jeść z kolegami w szkole. I ze względów towarzyskich jak i
kulinarnych. Zazwyczaj smakują mu szkolne posiłki.
I tak
wczoraj np:mieli: przystawkę kawałek pizzy Margarity, danie główne: ceilęcina w
wiosennych warzywach, do tego zapiekanka z cukini – flan, sery kozie, pieczywo i
nektarynkę na deser. Dzisiaj mają sałatke skomponowaną z wiosennych warzyw na
wstęp, Parmentier z ryb – dorsz, sery, chleb i świeży ananas na deser.
Restauracja
szkolna wprowadza też różnego rodzaju tematykę… jak np: w przyszłym tygodniu
mają posiłek z Korsyki… w tygodniu Europejskim, w maju, mają dania z różnych
państw wspólnoty… rzadko, ale zdarza się też dania wielkiego szefa – raz w
roku.
Ciekawa
jestem jak wyglądają teraz w Polsce szkolne stołówki. Dziewczyny mojego brata
nie jedzą tam więc nie mam informacji z rodzinnych źródeł. Pamiętam natomiast
moją stołówkę z podstawówki, szkoła numer 5 w Koszalinie. Nie było przystawek,
była zupa, w wazie i można było ją jeść do woli – to lubiłam, szczególnie
barszcz! A drugie danie było zazwyczaj dość mizerne, prawie wcale mięsa tylko
makarony, kluski, łazanki… byłam starsznie głodna już 2 h po takim obiedzie… no
I nie było deserów… w domu jadłam po
szkole w godzinach bardzo różnych drugi obiad.