moj synek, zapatrzony w canelés, beignets czyli paczki i mini-kougloff.
Wybraliśmy się wczoraj po raz pierwszy nad ocean – wpis na
blogu codziennym, do Arcachon. Urokliwe miasteczko-stacja nadmorska, latem
przyciąga tysiące turystów i urlopowiczów, zimą raczej jest dość puste. Wczoraj
jednak za sprawą słońca, ostrego choć lutowego, miasteczko wypełniło się
mieszkańcami Bordeaux, spacerowiczami, całymi rodzinami z dziećmi. Byliśmy też i my, radośni, opatuleni
i dośc szybko głodni.
Douceurs de Louise - napis nieco zjadlo!
Na głównej
ulicy w grudniu ubiegłego roku, Philippe Andrieu otworzył jedną ze swoich
cukierni. Przez lata był on szefem w paryskiej Ladurée, zresztą książki
kucharskie z jego przepisami (słodkimi) wydawane pod tą marką są jego autorstwa. Po
latach jednak postanowił wrócić do swoich rodzinnych stron i otworzyć własne
laboratorium cukiernicze, z którego wysyłane są wypieki do malutkich,
słodziutkich sklepików na wybrzeżu i w samym Bordeaux .
Mogłabym
zjeść witrynę… ale… oto kilka zdjęć.
malinowe eklery... mniam, ceny nie za wysokie okolo 4 euro za indywidualne ciastko.
makaronikowy szal i raj!
te mini-kougloff ladnie sie do mnie usmiechaly ...
tylko niestety zoladek mam za maly na te wszystkie specjaly!
tylko niestety zoladek mam za maly na te wszystkie specjaly!
W takiej cukierni mogłabym spędzić cały dzień! Albo lepiej dużo ciastek na wynos i hop nad ocean :)
OdpowiedzUsuńja tez Dybko, ja tez!
OdpowiedzUsuń