Od 2010 roku kulinarne dziedzictwo Francji jako pierwsze i jedyne zostało wpisane na listę UNESCO ( od tego czasu wpisano inne: kuchnie Meksyku, pierniki w polnocy Chorwacji itd). Kategoria niematerialnego dziedzictwa kulturowego została stworzona w 2003 roku by chronić tradycje i zwyczaje wyjątkowe, na skalę światową.
Francuska kuchnia jest jedną z takich tradycji właśnie, z lokalnymi produkatmi, niezwykłymi recepturami, mistrzowskim wykonaniem ale też, a może przede wszystkim?, tradycją celebrowania posiłku, jego składu i układu, form podawania dań wyjątkowych i niespotykanych nigdzie indziej.
Tymczasem w poniedziałek, spożywając mój ostatni posiłek na naszej szkolnej stołówce ( jedzenie jest tak beznadziejne, że zdecydowałam przywozić swoje własne i je w liceum odgrzewać) w towarzystwie mojej młodszej koleżanki po fachu usłyszałam coś co nie tylko mnie zdziwiło, zaskoczyło ale też zmusiło do zweryfykowania pewnych poglądów, które uważałam za uniwersalne na francuskim terenie.
Otóż koleżanka ta wyznała mi, że ani ona ani jej mama z którą nadal mieszka, nie gotują. Nie byłoby w tym nic dziwnego bo wiele osób nie gotuje tylko spożywa odgrzane i napromieniowane gotowce. One nie gotują nigdy. Mama koleżanki jest podobno kobietą lubiącą oszczędność i oszczędność ta dotknęła pułapu, jak mi go określiła koleżanka typu: nie kupujemy żadnych świeżych warzyw i owoców przez całą zimę, nie urządzamy urodzin bo nie pieczemy ciasta- szkoda pieniędzy, z mięs jemy tylko to z supermarketów dyskontów i wyłącznie wieprzowinę oraz kurczaki z baterii.
Opowiadała mi o tym i opowiadała, gdyż według niej jedzenie na stołówce jest znakomite, znacznie lepsze niż u niej w domu. Słuchałam jej opowieści, niedowierzając. I w sumie nie wiedziałam nawet co powiedzieć. Oszczędność ponad wszystko, ale w jakim celu?
Zapytałam ją o ten cel… poczerwieniała. Po kilku sekundach wybąkała, że nie wie i nigdy się nad tym nie zastanawiała. Po prostu tak ma być i koniec.
Później przyznała, że oszczędność ta nie tylko jedzenia dotyczy, ona dotyczy wszystkiego… Jako dziecko koleżanka nigdy nie była ani w kinie, ani w muzeum, ani w teatrze ani nawet w centrum Bordeaux bo na przedmieściach mieszka… mama uważała, że nie ma po co wydawać pieniędzy… tata jej wtorowal.
Zapytałam ją czy w takim razie są bardzo bogaci bo skoro od tylu lat ( ona sama ma z 30) tyle naoszczedzali… stwierdziła, że mają długi.
Na tym nasza rozmowa się zakończyła.
Pomyślałam sobie w jak różnych światach żyjemy choć teoretycznie w tym samym: ten sam zawód, zarobki, miejsce zamieszkania i tak głęboka dzieląca nas przepaść nawet ta podstawowa, kulinarna.
Tymczasem, nie wiem jak u was, ale u mnie mroźno porankami -2, -3 °C popołudniu słońce nagrzewa do 11-12 °C a wieczorem znów zimno. Odkurzyłam więc stary przepis na klasykę francuskiej kuchni – Gratin Dauphinois według Paul Bocuse, mistrza…
Tyle, że nieco zmodyfikowałam całość zastępując połowę ziemniaków plasterkami brukwi…
Pyszne i rozgrzewające w sam raz na kolację!
Ale ja nie boję się kupić świeżych warzyw, na nic nie zbieram, długów nie mam…
4 porcje
20 cl
pełnotłustego mleka
20 cl
kremówki
Sól, pieprz
Czosnek
Świeżo starta
gałka muszkatułowa
Maslo
Warzwa
kroimy na cienkie plasterki uprzednio je obierając. Zagotowujemy mleko ze
śmietaną. Naczynie do zapiekania smarujemy masłem i przekrojonym ząbkiem
czosnku. Doprawiamy mleko i śmietanę i polewamy warzywa. Zapiekamy około 1,5 h
w 180°C ,
powoli aż całość będzie się rozpływać w ustach. Podajemy z sałatą!
wygląda smaczne;)
OdpowiedzUsuńpyszne danie. co do koleżanki, to wyniosła taką "oszczędność" z domu. ciekawe czy rozmowa z Tobą otworzy jej trochę oczy i zmieni swoje własne podejście do oszczędności.
OdpowiedzUsuń