Zycie tak pedzi i dni tak szybko mijaja, ze z wpisami nie nadazam... Bo w Dordogne bylismy przeciez w ubiegla niedziele a juz jutro bedziemy znowu u Baskow. I tyle sie dzieje poza weekendami, ale nie nadazam z pisaniem. Wyglada na to, ze zycie nasze jest zbyt intesywne. Zbyt pelne. Chcialabym zatrzymac sie na chwile oddechu, ale narazie nie moge. Tak wiec o Dordogne jeszcze. Z czego slynie tamtejsza kuchnia?
Z kaczek, gesi, ziemniakow, grzybow, truskawek, orzechow i oczywiscie z Trufli... Sprzedaje sie je tam swieze, na wage w okresie Bozego Narodzenia bo wtedy jest na nie sezon. A teraz sa zakonserwowane w sloiczkach i kusza. Choc wiadomo, ze sa bardzo drogie okolo 120 euro za 70 g trufli... uff... podobno biale, te z Toskani sa jeszcze drozsze bo jeszcze rzadsze! Z kaczek i gesi robi sie oczywiscie - foie gras, choc nie tylko. To byla nasza przystawka.
Lokalne wino
Danie glowne Antosia - wolowina - befsztyk, purée z truflami i warzywa
Desery - sernik z galaretka z Granny Smith w srodku - ciekawe polaczenie!
Crumble z rabarbarem
I czekoladowe delicje
Restauracja nasza, zarezerwowana przez Eric'a i jemu znana nosila nazwe Cabanoix i znajdowala sie w miasteczku Domme, w bocznej uliczce, z dala od turystycznych lokali glownych placow i placykow. Byla znakomita choc niezbyt tania. Za menu: przystawke, danie glowne i deser zaplacilismy 30 euros od osoby, do tego wino lokalne Domme, brr, niezbyt dobre jak na moje podniebienie, ale trzeba bylo sprobowac i kawy. Polecam podroznikom i smakoszom!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz