Około 18h powinni dojechać do domu… mój syneczek kochany, za którym już
bardzo się stęskniłam i mój mąż. Skończy się nagle spokój i porządek a zacznie
nasze zwyczajny kołowrotek codzienności. Pracy przybędzie. Wygląda na to, że
spędzili znakomity tydzień w Alpach. Antek zdobył swój kolejny medal, kolejny
pułap. Stéph podobno też. Nie dziwię się po 5 godzin dziennie jeździli z
trenerami. Antek wyszalał się w klubie dla dzieci dodatkowo. Ale jak twierdzi
mój mąż Club Med nie jest absolutnie wart pieniędzy jakie za niego biorą.
Podobno pokoje w rzekomym standarcie nie osiągają pułapu 2* hotelu typu Ibis a
jedzenie jest tylko i wyłącznie przemysłowe jak w szkolnej kantynie… więc 1600
euro za tydzień od osoby to lekkie przegięcie… Jakby nie wygrali tego pobytu to
byśmy pewnie tam nie pojechali… a resztę zobaczę na zdjęciach i wtedy coś więcej
opowiem.
Tymczasem dziś rano na mszy spotkałam moich przyjaciół Anne i Didier – to ten
od domku z piernika, gdzieś na moim blogu widnieje na zdjęciach, którzy zupełnie
spontanicznie zaprosili mnie po mszy na obiad. Mieli już dwie inne pary
przyjaciół zaproszone… więc dobiłam do nich… Podczas aperitiwu okazało się, że
jeszcze jeden nasz wspóny kolega, tata 5 dzieci jest słomianym wdowcem i w ten
sposób zasiedliśmy do stołu w … 16 osób !
Nie zrobiłam zdjęć bo aparat został w domu, ale muszę wam powiedzić, że był
to wyjątkowo przyjemny moment. W 7 dorosłych wypilśmy 4 butelki wina… ja tylko 2
kieliszki, jedno białe i jednego czerwonego, znakomitego Burgunda… nie ma to jak
żyć w regionie win… a że to akurat z Burgundii to nie szkodzi ! Bordeaux też
były dwa.
Na przystawkę raczyliśmy się ostrygami z nad naszego basenu Arcachon,
następnie było Foie gras też regionalne przyrządzone przez Didier… Na danie
główne 3 pieczone kurczaki z chlebem i z czosnkiem na wiejski sposób, oraz
pieczone ziemniaki… a na deser Didier przyrządził ciasto – Génoise czyli coś w
rodzaju biszkoptu, rodem ze Szwajcari i Genewy i podał je z domową bitą śmietaną
i ganache czyli kreme z gorzkiej czekolady… mniam !
Było więc wyjątkowo…
Biorąc pod uwagę fakt, że we wtorek byłam z Anne na obiedzie w fajnej
knajpce, w czwartek u Agaty i Klemensa na kolacji, gdzie podano pieczoną kaczkę
w roli głównej o 21h ! sic ! wczoraj u Klaudi i u Erica na podwieczorku a dziś
na tym obiedzie… plus mam 2 kg do przodu bo muszę brać sterydy… to… kochani moi
koniec z przepisami… Dieta się kłania…
I wizyta u mojej dietetyczki jutro bądź we wtorek, raczej to drugie…
Żeby było mało Antoś wczoraj zamówił sobie na dzisiejszy powrót penne
bolognese… ufff…
Podoba mi się to spontaniczne zapraszanie na obiad, chociaż muszę przyznać, że cały tydzień miałaś bogaty. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńCiekawy i mily dzień. Choc manu tym razem nie dla mnie. Ciekawa jestem opowieści z wyjazdu. Dobrego wieczoru :)
OdpowiedzUsuńmi tez Io!
OdpowiedzUsuńKarolina a jakie menu lubisz, twoje ulubione?
OdpowiedzUsuń